Drugiego dnia trekkingu wędrowaliśmy juz tylko przez pola i wzniesienia. Najbardziej nas zaskoczyła ilość pająków, ale nie takich naszych krzyżaków, ale takich prawdziwych pająków jak z koszmarów, których pajęczyny w porannej rosie były bardzo widoczne. Okazało się, ze często oplatają całe krzaki i drzewa, rozciągają sie wzdłuż ścieżek i nad nimi. Wyglada to przepięknie, ale z bliska ilość pająków przeraza. Ponoć nie są groźne, a wręcz smażone są przekąska do piwa. Zbiera się je właśnie o poranku, gdy są cale w rosie. Zesztywniały nie uciekają i można je łatwo złapać, co nasza przewodniczka nie omieszkała nam zaprezentować, ku przerażeniu części grupy. Chyba można się tu wyleczyć z arachnofobii.
Wycieczkę skończyliśmy przepysznym posiłkiem nad jeziorem i podróżą podłożoną wąska łodzią na drugi brzeg Inle Lake. To był właśnie cel naszej wędrówki. Wokół jeziora rozsiane są małe miasteczka na palach, przepiękne stupy i pagody, pływające ogrody. Ale te odwiedzimy dopiero dnia następnego.
Zameldowaliśmy się w hotelu Richland. W samiutkim centrum, z dala od głośnego Night Market, na którym akurat odbywał się dość głośny i lekko kiczowaty festiwal. Na scenie występowały różne zespoły, dziewczynki śpiewały, różne grupy występowały tańcząc z nożami i instrumentami. Wszystko fajnie, tylko zbyt głośno.
Hotelik polecamy, niedrogi, pokoje schludne, łazienki czyste, obsługa mila i pomocna, a śniadania podawane są na tarasie na ostatnim pietrze z widokiem na pobliski klasztor.
———————————
Noc w hotelu Richland - 14,000 kyat