Do Kalaw dotarliśmy o 5 rano jeszcze przed wschodem słońca. O tej godzinie miasto było spowite we mgle i we śnie. Czekając na otwarcie czegokolwiek, ubrani w kurtki, bo temperatura tu w nocy spada do około 10 stopni, wdrapaliśmy się na pobliska górkę, na której był klasztor i skąd rozpościerał się widok na całą okolice i góry. Mieliśmy wiec okazje zobaczyć nasz pierwszy wschód słońca w Mjanmie, i to jaki!
Gdy słońce juz świeciło nad miastem, a mgła prawie opadła, udaliśmy się do Centrum trekkingu prowadzonego przez uśmiechniętego i starszego jegomościa - wujka Sama. Kalaw słynie mianowicie z ośrodków, które organizują kilkudniowe wycieczki po okolicznych górach, przez wsie i lasy, do oddalonego o kilkadziesiąt kilometrów jeziora Inle Lake. My wybraliśmy właśnie wujka Sama z polecenia naszego przewodnika Lonely Planet i od razu wiedzieliśmy, że to był dobry wybór, gdy Sam przywitał nas uściskiem dłoni i rozmową o czekającej nas wycieczce. W góry nie można wychodzić bez przewodnika, spać można tylko w wyznaczonych miejscach, dobrze wiec wybrać takie centrum, które wspiera lokalną ludność i propaguje ich kulturę i zwyczaje. My zdecydowaliśmy się na dwudniowy trekking, w grupie 7 osobowej (to maksymalna ilość w grupie w tym centrum, inne organizują wyprawy po 12-15 osób w grupie). Naszym przewodnikiem była młoda dziewczyna o imieniu Nanka.
Nasza grupa na szczęście okazała się bardzo sympatyczna, choć hiszpańskojęzyczna część była momentami zbyt głośna. Bylo to dość ciekawe doswiadcznie, wędrowaliśmy przez pola ryżu, chili, imbiru, lasy, wzdłuż torów kolejowych oraz wsie, w których zatrzymywaliśmy sie nie tylko na posiłek albo by uzupełnić zapasy wody, ale także po to, by posłuchać informacji od Nanki na temat żyjącej tam ludności. Każda wioska zamieszkiwana byla przez inne plemię, mówiące innym dialektem czy językiem. Czuliśmy jakis lekki dyskomfort chodząc tak przez wsie, trochę podglądając ich życie, ale z drugiej strony Ci ludzie maja tak niewiele, wiodą tak ubogie życie, ze jesli możemy im jakos pomoc, kupując obiad czy zrobione przez nich produkty, to wydaje mi się to całkiem dobrym rozwiązaniem.
Po 20 km wędrówki, pierwszy dzień zakończyliśmy posiłkiem o 19, wymęczeni, zasnęliśmy niewiele póżniej w bambusowej chatce.