Dotarliśmy do Hoi An około 19 i po transporcie skuterowym do dzielnicy nad morzem, zaczęliśmy szukać noclegu. Wpadliśmy na znajomych, których poznaliśmy w Ninh Binh, i polecili nam Under the Coconut tree. W sumie nie znaleźliśmy nic lepszego (i tańszego) , więc udaliśmy się tam. Nocleg w dormitorium 9$. Trochę takie turystyczne miejsce, bambusowe domki, sami zachodni turyści, ale była to taka oaza spokoju i ciszy (a rzadko to się zdarza w hostelach, bo turyści zachowują się dość głośno) i plaża była zaraz obok, zatem zdecydowaliśmy się zostać. I to na dwa dni! Musimy trochę odpocząć.
Po piwku i kolacji udaliśmy się na plaże, gdzie ktoś rozpalał właśnie ognisko. Nie mogliśmy się powstrzymać i wskoczyliśmy też do morza. A tam, nie uwierzycie, wszystko się świeciło! Niczym gwiazdy czy diamenty! Okazało się, że to plankton tak błyszczy. Niesamowite przeżycie.