Po My Son pojechaliśmy jeszcze do Hoi An, wszak samego miasta jeszcze nie widzieliśmy. Zaparkowaliśmy skuter przy starym mieście, dalej już można tylko na pieszo. I super, w centrum stara urokliwa kupiecka zabudowa (uratowana przez wspomnianego wcześniej Kwiatkowskiego), w której teraz mieszczą się liczne sklepy i restauracje. Starówka znajduje się nad rzeczką, po której kursuje mnóstwo łódeczek, ale my na rejs się nie skusiliśmy. Mostek japoński jest jedną z głównych atrakcji, ale wejście jest płatne, wszystko dobrze widać z zewnątrz, a sam mostek oblegany był przez chińskich turystów, więc poszliśmy dalej. Kolacje zjedliśmy nad rzeką z wietnamskimi turystami w prowizorycznej, rozstawionej na ulicy garkuchni - jedzenie pyszne i za grosze!
Następnego dnia nie mieliśmy siły na nic innego niż odpoczynek. Zaczęliśmy od kąpieli w morzu, potem pyszne śniadanie i masaż (60min za 28zł!). Wieczorem już około godziny 17 wsiedliśmy w sleepera i pojechaliśmy do Dalat (320k vnd). Przed nami około 14 godzin podróży!